niedziela, 19 lutego 2012

I znowu szpital...:-)

Niestety nadeszła ta chwila...Od jutra szpital. Operacja guza jajnika. Mam nadzieję, że szybko wrócę. Ktokolwiek tutaj zajrzy - proszę o trzymanie kciuków i przesłanie dużooooo energii :-))) Operacja to tylko formalność, ale wiadomo, każda pozytywna myśl się przyda....

Także do zobaczenia Kochani:-))) 


A ponieważ uwielbiam myśli i spostrzeżenia Kubusia i jego przyjaciół dodaję ten oto, zapożyczony od kochanej Pauli, cytat.....











środa, 15 lutego 2012

Jak Ty to czujesz?...


Kiedyś pamiętam....siedziałam na fotelu fryzjerskim, po I chemii....nie chciałam od razu golić głowy, więc postanowiłam tylko obciąć włosy możliwie jak najkrócej:-) Fryzjerka nie zorientowała się skąd takie osłabienie włosów. Powiedziałam, że po lekach, przebytym szpitalu. I zaczęłyśmy rozmawiać na temat dziewczyny, chorej na raka. Ona była z nią bliżej niż ja, ale powiedziała mi coś takiego "nie potrafię do niej zadzwonić, zapytać jak się czuje".....Powiedziałam jej, że nie powinna się tego obawiać, że ona czeka na telefon, na zwykłą, normalną rozmowę. Wszyscy potrzebują kontaktu, bliskości, a szczególnie chorzy. Z drugiej jednak strony rozumiem też ludzi, którzy po prostu mają blokadę psychiczną, aby porozmawiac z chorym, nie czują się silni, nie potrafią z wielu przyczyn. To jest zrozumiałe.

Dlaczego boimy się spytać "jak się masz? jak się czujesz?" Zdaję sobie sprawę, że wynika to z obawy, że chory zacznie się zwierzać, może za bardzo, może zacznie płakać. Każdy ma do tego prawo. Zobaczcie jak często każdy z nas narzeka na ból kręgosłupa, głowy, czegokolwiek. I rozmawiamy o tym otwarcie, doradzamy, pocieszamy. Jak spotykamy chorego na nowotwór, to już tak często nie pytamy, jak sie ma, czy coś pomóc, doradzić. A jak ktoś wspomni o swojej chorobie publicznie, to od razu postrzegany jest jako osoba chcąca wzbudzić litość, lub próbująca coś "ugrać" na chorobie. Nowotwór to już nie temat tabu, to choroba cywilizacyjna, ale co najważniejsze, można z nią WYGRAĆ !
Chcę łamać stereotypy i wszystkich namawiam do szczerej rozmowy z chorymi. I tu nie chodzi o wzbudzenie poczucia, że coś ktoś ma teraz dla mnie zrobić, dać, pomóc. Nie, nie. Wystarczy jedno ciepłe słowo. Często jest tak, że to osoba chora nie chce rozmawiać o swojej chorobie, ale jeśli już rozmawia, to wysłuchajcie jej, po prostu wysłuchajcie. To jest bardzo ważne. Tyle osób zamyka się z tą chorobą w czterech ścianach. I nie zawsze każdemu wystarczy sił, aby się z nią zmierzyć.

Kiedyś spotkałam po latach kolegę. Chwilę porozmawialiśmy, bardzo miło i on powiedział mi coś takiego "Monia, nie spodziewałem się, że ta rozmowa tak będzie przebiegać. Pokierowałaś nią tak, że nie czuję się skrępowany..." Prawda jest taka, że staramy się tak prowadzić rozmowę, aby rozmówca nie czuł smutku, żalu. Oczywiście nie mówię za wszystkich, bo spotkałam wiele osób w szpitalu, które nie potrafią rozmawiać o tej chorobie, powiedzmy jak o "zapaleniu dziąsła".

Chciałabym w tym miejscu podziękować wielu kochanym osobom (one będą wiedziały, że o nich mówię:-)), dzięki którym nie doszłabym do tego etapu, w którym jestem teraz. Za ich zrozumienie, cierpliwość, szczerą rozmowę, pocieszenie, miłość.

Życzę każdemu, aby na swojej drodze znalazł przyjaciół, którzy w myśl Antoin'a de Saint-Exupéry są jak ciche anioły, które podnoszą nas, kiedy nasze skrzydła zapominają, jak latać....

poniedziałek, 13 lutego 2012

Ten wiatr we włosach...



O utracie włosów na wesoło...

      Zawsze zastanawiała mnie ta hiperpanika u kobiet z powodu utraty włosów, choćby nawet z podcięcia kilku centymetrów końcówek u fryzjera. Coś przezabawnego. Ja musiałam się pogodzić z tym, iż w niedługim czasie po zażyciu ekstrkatu z winkrystyny, moje włosy zaczną po prostu wypadać. I nie rwałam włosów z głowy z tego powodu:-)))) Po prostu taki stan rzeczy trzeba było zaakceptować. Nie było wyjścia. Może nie do końca pogodziłam się z tym wygladem, ale ale....było dużo plusów..

     Po pierwsze wybór peruki..W tej materii można było zaszaleć - fason, kolor....jakże inna odmiana...Fakt faktem dziwnie się ją nosiło i nie zawsze trzymała się "podłoża", ale warto było od czasu do czasu w niej zrobić mały rekonesans po mieście:) 

     Po drugie wybór turbanów, moich najulubieńszych i najukochańszych...Sprawiłam sobie trzy. Poza tym finezyjne wiązania z chust, szalików, apaszek. Dowolność różnorodna i jakże twarzowa. Zdecydowanie w turbanach lubiłam występować najbardziej. 

    Po trzecie włosy odrosły mocniejsze i ... w moim przypadku lekko kręcone. Tak, jak miałam proste to zawsze chciałam mieć kręcone i nigdy nie przypuszczałam, że takie zaczną mi rosnąć. Teraz jak się wykręcają, to znowu chcę mieć proste, hehehe..Ale co prawda to prawda. Jest odmiana i to na lepsze. 

   Także nie ma załamywania z tego powodu. Można naprawdę czuć się kobieco, ładnie i niecodziennie. I można czasem, w niektórych sytuacjach, wystąpić incognito :-))

piątek, 10 lutego 2012

Wielokropek....

hehehee.....

Dochodzą do mnie słuchy, że stosuję za dużo kropek w swoich postach.....hmm.....czy to aż tak bardzo rzuca się w oczy? .......................... hahahhahaha......
Oczywiście wszystkie uwagi biorę sobie do serca i postaram sie coś z tym zrobić.
Jednakże proszę o wyrozumiałość, jeśli jednak moja ręka, mimo ogromnych chęci, zamaszystym ruchem naciśnie wielokropek...............:-)

czwartek, 9 lutego 2012

To TYLKO migrena...

Pamiętam jeden krytyczny moment....


Było to po VI chemii...Podano mi wówczas zastrzyk Neulastę na poprawienie sprawności i zwiększenia ilości białych krwinek...zastrzyk jak zastrzyk - pomyślałam......po dwóch dniach zaczęłam się dziwnie czuć....pojawił się ból w karku, który bardzo szybko zaczął promieniować do głowy...Pomyślałam, że to pewnie wina przemęcznia..Niestety ból szybko się rozprzestrzenił, stając się przy tym nie do wytrzymania....Nigdy nie narzekałam na ból głowy, ale to co mnie "osaczyło" było nie do opisania...nie mogłam się ruszać...miałam wrażenie, jakby głowa miała eksplodować w kosmos....z ledwością "doczołgałam" się do auta z pomocą męża....trafiłam do przychodni....od razu wenflon i zastrzyki rozkurczające plus pyralgina....ból ustąpił po kilku minutach...Lekarz patrzył na mnie z wielką niepewnością w oczach....od razu skierowanie na tomograf głowy.


Tomograf wyszedł bez zastrzeżeń....i dzięki Bogu, bo była obawa, czy coś złego nie stało się z płynem mózgowo-rdzeniowym....byłam spokojna...noc przespałam...na drugi dzień, po przebudzeniu, sytuacja zaczęła sie powtarzać....oczywiście w miarę szybko zjawiłam się w przychodni celem podania zastrzyków....zaraz po wizycie udałam się do Gliwic, aby zwierzyć się mojej lekarce z przebytych doznań....Lekarka ze stoickim spokojem oznajmiła mi, iż to tylko "migrena"......wow... hmm...tak, na cóż innego mogła się zdobyć, aby jak najszybciej "pozbyć się" nieumówionego i wystraszonego pacjenta.....Po przeczytaniu ulotki Neulasty włos się na głowie jeży....więc uznałam, że te bóle były spowodowane właśnie po zaimplikowaniu tego zastrzyku. Lekarka uznała, iż to niemożliwe....Ja wiem i tak swoje. Najważniejsze, że już nie podawano mi tego zastrzyku i bóle głowy nie wróciły.








środa, 8 lutego 2012

Czas robi swoje. A ty .......?


Kolejne chemie.....co 21 dni....jak w zegarku.......pobudka 5:30......wyjazd 6:00......ważne, aby być jak najwcześniej w Instytucie...........ja w kolejkę do rejestracji, mąż zająć kolejkę do pobierania krwi.......jak zawsze tam najdłuższa, niekończąca się kolejka..............i wszystko jak krew z nosa........

Po oddaniu krwi czas na VI piętro .... oczekiwanie na lekarza......na korytarzu lub w świetlicy.....i tylko tych ludzi tak ciągle przybywało i przybywało.....przerażające...każdego dnia zjawiało się tylu nowych pacjentów....parkingi wypełnione po brzegi.....

godzina za godziną.......lekarz pojawiał się raz szybciej....raz później.....po wizycie oczekiwanie na wyniki krwi.....ważne, aby leukocyty i płytki krwi były w normie.....wówczas można podać chemię........ważne, aby podać ją w terminie, o czasie....bez zbędnej zwłoki.......

Kolejnym etapem wizyta w pokoju przyjęć.....ze skierowaniem od lekarza........raz dwa i zjazd na I piętro na Izbę Przyjęć.........tutaj kilka pytań, podpisów i z powrotem na górę, na VI piętro......i znowu do pokoju przyjęć, z tymże do drugiej pielęgniarki celem zbadania ciśnienia krwi....przeprowadzenia wywiadu - czy dieta, czy nie.....

No i teraz wreszcie, po kilku godzinach przyjęcie na oddział, hehehe......ale, żeby nie było zbyt pięknie, na łóżko trzeba było nie raz czekać do 14:00, 15:00...Taki urok. W sumie już nawet mnie to nie denerwowało....Po prostu kwestia przyzwyczajenia........A może po prostu tego, iż czas uczy pokory.......I mnie nauczył........



Kiedyś znalazłam taki oto cytat:


"Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro?
Wykorzystaj ten dzień dzisiejszy. Obiema rękoma obejmij go. Przyjmij ochoczo, co niesie ze sobą: światło, powietrze i życie, jego uśmiech, płacz, i cały cud tego dnia.
 Wyjdź mu naprzeciw. "