sobota, 21 kwietnia 2012

Powrót do pracy



Kilkunastomiesięczna przerwa w pracy zrobiła swoje....

Nadszedł dzień powrotu. Nie ukrywam, że bardzo ciężko było mi zebrać myśli, chęci  i siły, aby stawić się pierwszego dnia w pracy z uśmiechem na ustach i radością w sercu...


Ale ale.....dla widoku szczerego uśmiechu od ucha do ucha i okrzyku radości mojej najlepszejszej "Dżasty" warto było wrócić....

Wszystko wiązało się z obawami, czy moja odporność psychiczna jest na tyle silna, że da sobie radę z wszystkimi przeciwnościami, które były mi do tej pory znane...


Byłam przekonana, że pierwszy dzień w pracy będzie typowo organizacyjny - wybiorę się na badania kontrolne i może zostanę zwolniona do domu. Niestety rzeczywistość od razu sprowadziła mnie na ziemię. Wyszłam z pracy po 8 godzinach..Kolejne dni przyniosły pracę w normie - 9-10 godzin....:-)) Nie ma czasu na żale. Wracam do punktu wyjścia.


W życiu liczą się rzeczy ważne i mniej ważne, ale są też te najważniejsze. Dlaczego brakuje mi odwagi i siły, aby o to zawalczyć.....? Może jeszcze trochę za wcześnie, ale myślę nad tym....I zbieram się do boju:-)



piątek, 13 kwietnia 2012

Dodawanie komentarzy



Doszły mnie słuchy, że na blogspocie nie można dodawać komentarzy lub udzielać się w jakikolwiek sposób, nie będąc zarejestrowanym użytkownikiem....

Otóż moi Drodzy...już można....nie ma konieczności rejestracji....:-))
Zapraszam...




wtorek, 3 kwietnia 2012

Zapaść spokojnie w zimowy sen...

A teraz coś czułego, wrażliwego, z przepiękną muzyką i historią, która uczy, że należy walczyć do samego końca, że nie wolno się poddawać, choćby kres życia wydawał się być w zasięgu ręki. Życie bywa zaskakujące, nie możemy go przewidzieć.
Czasem niewidzialna dłoń pomaga nam w momencie, w którym nie spodziewalibyśmy się jej otrzymać, a czasem doświadcza nas tak bardzo, że zastanawiamy się, w imię czego to wszystko. 
Nie ma wytłumaczenia.
Życie jest życiem, lecz warto zrobić wszystko, aby tak po prostu być szczęśliwym :-)



No i po sprawie...


20.02 trafiłam do Bytomia na oddział ginekologii operacyjnej. Hmm..jakież wielkie było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że mój pobyt może przedłużyć się nawet do trzech tygodni! Jak większość pacjentek sądziłam, że wszystko rozegra się do 5 dni maksymalnie. No niestety było inaczej. Jednak czas oczekiwania nie był tak istotny. Najważniejsze, że kadra cieszyła się dużym powodzeniem. Czułam, że oddaję siebie w dobre ręce:-)

Trafiłam na salę 303 - tak zwaną "poczekalnię". Tutaj leżały tylko i wyłącznie pacjentki oczekujące na zabieg. Dodam sala 7-osobowa. Pestka, hehehe...Położono mnie przy samych drzwiach..niedomykających się drzwiach.....Żyć nie umierać! :-)
Pierwszy dzień zakończył się dla mnie stanem emocjonalnie rozchwianym, prawie depresyjnym. Cóż. Tak czasem bywa.
Ale zgodnie z sentencją "po każdej burzy wychodzi słońce" czułam, że jutro będzie lepiej. I tak też się stało. Z racji faktu, iż kilka pań udało się na operacje, przetransportowałam się w głąb sali, gdzie wreszcie uśmiechnęły się do mnie i otuliły mnie promienie słoneczne:-)

Kolejne dni przyniosły konsultacje, szereg badań, ale najważniejsze i najprzyjemniejsze w tym wszystkim było to, iż poznałam świetne kobietki, z którymi czas płynął miło, przyjemnie....było dużo rozmów, żartów, gry w karty:-) 

Zabieg zaplanowany był na 21.02. Dzień wcześniej musowa głodówka i .... do wypicia tylko 4 litry wody ze środkiem przeczyszczającym, o smaku słodko-kwaśno-gorzkim. Nic dodać nic ująć. Uporałam się z tym w rekordowym tempie 3 godzin, podczas gdy średni czas wypicia tegoż "afrodyzjaku" wynosił 6 godzin:-)

21.02 oczekiwanie na zabieg. Coś wydawało mi się podejrzane, gdy o 13 nadal nikt z załogi się nie pojawił, aby zabrać mnie na salę operacyjną. Pojawił się za to ordynator i oznajmił mi, iż dzisiaj nie mogą mnie operować, gdyż były komplikacje przy innej operacji... Przeprosił mnie i poprosił o niejedzenie do jutra. No, dla mnie to pestka:-) Generalnie nie byłam zła, ucieszył mnie fakt, że ordynator osobiście mnie poinformował.

22.02 zabieg....pamiętam dokładnie wszystko....drogę, kolor kafelek na sali operacyjnej, rozmowy z pielęgniarkami, lekarzem. Nie zawsze mi się udawało spamiętać tyle szczegółów:-)
Po zabiegu 2 dni w szpitalu i wreszcie upragniony wypis do domu. Takie chwile zawsze cieszą najbardziej. Niestety musiałam opuścić moje kobietki - Bożenkę i Martę, z którymi bardzo się zżyłam. 

Więc......
Postanawiam, że już nigdy nie trafię do szpitala, no chyba, że z przyczyn ode mnie niezależnych:-))))))