Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chłoniak. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą chłoniak. Pokaż wszystkie posty

środa, 4 stycznia 2012

Niby wyrok, ale i nie wyrok....



13 styczeń....Pierwszy szpital...Oddział pulmonologiczny...Już na izbie przyjęć lekarka jakoś tak dziwnie przyglądała się mojemu magicznemu zdjęciu...rentgenowskiemu....Pamiętam jak oznajmiła „bardzo rzadko spotyka się takie zdjęcie..” hmm...bo w życiu trzeba być oryginalnym i, aby zapamiętano nas na dobre:-) co nie ? :-)

Pobyt w szpitalu trwał tydzień...Wykonano tomograf klatki piersiowej i jamy brzusznej....Po 3 dniach wynik - „wszystko wskazuje na chłoniaka śródpiersia” wymiary guza spore - ponad 13 cm... Wow...jak „takie coś” urosło do tego stopnia, że nie zauważyłam, ani nie wyczułam, heheh.....Do tego zapadnięte lewo płuco...

Druga diagnoza – guz na jajniku....No nie...Tego już za wiele...Guz guzem poganiany??? Niby śmiesznie, ale...i nie śmiesznie....

Po wypisaniu ze szpitala przez kilka dni byłam na lekach, które szybko się skończyły i bóle powróciły..z różnym nasileniem...

Konsultacja z torakochirurgiem, który zaprosił mnie do swojej kliniki we Wrocławiu na pobranie wycinka....Pamiętam, jak dostałam skierowanie, to z radości wykrzyczałam, że to oddział chirurgii !!!!! czyli jednak nie onkologia....Czyli ten chłoniak to pomyłka.....! Ta myśl prowadziła mnie przez 3 tygodnie i trzymała ....

Początek lutego – drugi szpital.... Oddział Torakochirurgii....

Wycinek pobrano i po 5 dniach do domu....:-))))


Historia ponownie zatoczyła krąg....bóle powróciły, duszności......Ciągle jednak podtrzymywała mnie jedna myśl przy życiu, że to może tylko chwilowa niedyspozycja mojego organizmu, że guz zmalał, że może okazał się jakimś dziwnym zrostem po przeziębieniu....

Po dwóch tygodniach pojechałam na konsultację z moim torakochirurgiem....Miał dla mnie pierwszy wynik badania....


....guz złośliwy....


czyli jednak on...Mówił do mnie, jednak jego słowa do mnie nie docierały...Takiego ścisku w sercu nie da się opisać....

Siedziałam z mężem w aucie...długo...łzy..przerażenie..strach w sercu...

pytanie – co dalej?



Oczekiwanie na drugi wynik przerosło moje siły....Trwało to kolejne dwa tygodnie...zatrułam się ketonalem, bo bóle po operacji były nie do wytrzymania....5 dni walki z żołądkiem...koszmar....jadłam co raz mniej...mąż przygotowywał posiłki różnego rodzaju, pod każdym względem....nawet kolorystycznym:-))) Oczy chciały jeść, ale organizm wszystko odrzucał...

Odwiedziny rodziców....nagłe, niespodziewanie, w słoneczne niedzielne popołudnie....pokonali dzielące nas 450 km...ja w fatalnym stanie...ale radość z ich odwiedzin i psiaka – ukochanej Kali bezcenna....Mama moja kochana walczyła przez całe 2 dni z moim żołądkiem....wszelkie techniki zawodziły....sama byłam już wyczerpana tą moją słabością...niemocą....

W poniedziałek wieczorem planowali nas opuścić...nie czułam się najlepiej ciągle....Rodzice widząc mój smutek i ciągle nienajlepszy stan....przedłużyli pobyt o jeden dzień...i nie wiem, czy radość z tego, że zostali jeden dzień dłużej, czy po prostu organizm już zaczął się regenerować – na drugi dzień bóle ustąpiły....:-))) 

Radość rodziców, męża....i moja....i chyba Kali też:-)



....Mąż odebrał wynik....Chłoniak rozlany z dużych komórek typu B...

Więc już potwierdzone...

Teraz pozostało tylko uporać się ze swoimi myślami i obawami.....

Od tej chwili w głowie, sercu była jedna myśl – COCO JUMBO I DO PRZODU.....

walka z nowotworem....

...ważnie, że było już wiadomo co jest....bo w sumie najgorsza jest niewiedza...... 


Bardo szybko pogodziłam się z tym stanem....nie wiem, jak do tego doszłam, czego...czyja... zasługa...ale były tylko dwie drogi – załamać się i poddać lub przeć do przodu pełną parą...nie dać się! Druga opcja zdecydowanie lepiej przypadła mi do gustu...

Nie chciałam też, aby najbliżsi myśleli, że jestem słaba, że się załamię, że będą musieli walczyć „o mnie”...

Nie chciałam dopuścić do tego, aby bardziej cierpieli z mojego powodu...

niedziela, 1 stycznia 2012

Diagnoza....



Minął Sylwester 2010...Miałam kilka postanowień na Nowy Rok, ale nie przypuszczałam, że priorytetem w moim życiu, w niedalekiej przyszłości stanie się walka z nowotworem...pragnienie wyzdrowienia za wszelką cenę...


03 stycznia udałam się do mojego lekarza, celem przeprowadzenia wnikliwej konsultacji i...dopuszczenia mnie do pracy...Diagnoza - "zdrowa jak ryba"... ale panie doktorze, ten uporczywy kaszel i bóle w klatce...."a tym niech się pani tak nie przejmuje, kaszel może jeszcze 2-3 tygodnie się utrzymywać...a bóle, są po prostu od nadwyrężonych mięśni od kaszlu", heheh...no  w sumie... skoro po 3 tygodniach intensywnego leczenia kaszel nie minął, to dajmy mu jeszcze kilka tygodni na "dojście do siebie"...


Tak więc 04 stycznia udałam się do pracy......Kilka dni przepracowałam, w miarę spokojnie, ale z gorączką...12 stycznia w pracy przyszło załamanie konkretne...wieczorem trafiłam na dyżur...Lekarz doznał olśnienia - "proszę jutro zrobić morfologię i badanie rtg płuc"...WOW..po prostu WOW..po tylu tygodniach nieumiejętnego leczenia, czas wysłać pacjentkę na PODSTAWOWE badania...


13 stycznia morfologia wykazała fatalnie niskie białe krwinki, zaniżone limfocyty i jeszcze inne dziwne rzeczy..rtg płuc...hmm....pamiętam, jak operatorka rtg spytała "pani Moniko, czy choruje pani na serce? Lewego płuca nie widać..." .... Że jak? że co? Ale o co chodzi? Z nad wyraz ludzkim jeszcze wówczas spokojem udałam się do mojego internisty...Spojrzał na wyniki morfologii i z wielkim zmieszaniem na twarzy, usiadł...Po obejrzeniu zdjęcia rtg - zaczęły mu się ręce trząść, głos się załamał i powiedział "jak najszybciej musi być pani skonsultowana z pulmonologiem"...

Jeszcze tego dnia trafiłam do pulmonologa, który również zdenerwowanym głosem oznajmił mi "musi pani w trybie natychmiastowym udać się do szpitala, jeszcze dziś..." No nie powiem, żebym się nie zmieszała po tych słowach...Czyli zapalenie płuc? Boshe...może to gruźlica! Bałam się tych słów! Lekarz na to "wszystko wskazuje na to, że ma pani CHŁONIAKA ŚRÓDPIERSIA"... hmm...pomyślałam sobie, chłoniak jak chłoniak, pewnie tak jak szybko przyszedł - szybko pójdzie...nie zastanawiałam się wtedy nad tym głębiej...Nie zapytałam nawet, co to jest za choroba, bo lekarz ciągle powtarzał, że to nic pewnego, że to może być jeszcze wiele innych chorób, że trzeba porobić serie badań...No to ok. Niech robią i niech mnie szybko wypuszczą....

Pomyślała co wiedziała i poszła...kupić piżamę do szpitala, bo wiadomo...jakoś trzeba wyglądać:-)))))